CD / Winyl / Kaseta, Invictus Productions / Morbid Bastard Records, album 2016
Szwajcaria, kraj który dla maniaków czarcich dźwięków kojarzy się z takimi kultowymi hordami Hellhammer i Samael (wczesna era). DEATHCULT powstał w 2010 roku i ma na swoim koncie 1 Ep'kę i 1 demo z którego to wzięto tytułowy utwór opisywanego albumu, nagrano ponownie, a wyniku tych zmagań możemy posłuchać na debiutanckim 'Beasts of Faith'. Członkowie hordy są zamieszani w mniej znane akty jak Asag, Blakk Old Blood czy Traumalice.
Szwajcarzy oferują stylistykę Diabelskiego Death Metalu i muszę przyznać, że wychodzi im to nader dobrze. Album składa się z 9 utworów które trwają w okolicach od 3-ech minut do prawie 9-ciu. Rozmach spory, ale nie da się tego aż tak odczuć ponieważ debiut jest bardzo konsekwentny. Właśnie ta systematyczność połączona z pasją, której nie można odmówić muzykom z DEATHCULT, jest elementem zauważalnym już po kilku minutach trwania tego materiału. Charakterystyczny konglomerat starych szkół Death i Thrash Metalu jest wręcz porywający. Pewnie niejednokrotnie każdy miał następujące odczucia, że słucha zespołu którego aranżacje brzmią znajomo, że to wszystko już tak wiele razy było. A mimo tego, morda się cieszy, głowa bezwiednie się kiwa z uniesioną i zaciśniętą w pięść prawicą. Bo jak tu się nie radować gdy z głośników sączą się tak zajebiste hymny ku uwielbieniu Zła i Śmierci? Zespół czerpie garściami z takich tuzów jak Death (którego cover 'Evil Dead' to po prostu majstersztyk!!!), Autopsy oraz ze szwedzkiego podwórka wczesnych lat 90-tych. Echa takich albumów jak 'Left Hand Path', 'Dark Recollections' czy nawet 'Into the Grave'. Brzmienie DEATHCULT odbiega od pierwowzoru ich inspiracji, a te z kolei jak każdy dobrze wie mimo zbliżonych elementów jednak się różniły od siebie. Wtedy może i było to niezauważalne, chyba jako kilkunastoletni gówniarz mniej zwracałam uwagę na takie detale gdy uszy były pochłonięte absolutnym chłonięciem muzyki i wydobywającej się z niej agresji. Wiele się nie zmieniło, ale człowiek z wiekiem staje się jednak detalistą. Ale ja tutaj nie o tym chciałem. Zmierzam do tego, że mimo iż czwórka tych kolesi świetnie uchwyciła ducha i archaiczność dźwięku tamtego okresu, to jednak są tu i elementy wplecione z teraźniejszości. Przede wszystkim maniera wokalisty i jego którego growle przemieszane z przeciąganymi wykrzyczanymi słowami kojarzą się bardziej, hmmm... nowocześnie? Nie jest to absolutnie żadna ujma czy problem, bo słucha się tego wybornie. Praca gitar - uwaga - zaskakuje, ale poziomem skuteczności wykorzystania patentów wręcz wgniatających precyzją konserwatywności, tego swoistego anachronizmu którym jesteśmy karmieni od początku albumu. Nawet sola gitarowe brzmią jakby były wyrwane z okresu 'Leprosy'. Co więcej? Album trwa 50 minut, i po wspomnianym coverze Death, następuje prawie 9-cio minutowy utwór 'An Accurst Procession' w pełni instrumentalny. Specjalnym zwolennikiem takich zabiegów nie jestem, ale przyznaję, wykonany mistrzowsko - budowany systematycznie w napięciu wstęp niczym mgła na cmentarzu przykrywająca stare nagrobki, snuje się mrocznie i wolno. By wtem z grobów wypełzła martwota, zjełczała obrzydliwość i zaczął się horror. A raczej kończył, bo to niestety już koniec albumu.
Lista utworów:
1. Barren Land
2. Beasts of Faith
3. Hammer of Golgotha
4. Death in July
5. A Foul Glint
6. Discreate Homunkulus
7. The Sick Within
8. Evil Dead (Death cover)
9. An Accurst Procession
Linki do zespołu:
Linki do wytwórni:
Autor: W.