Winyl / CD / Kaseta, Eisenwald, album 2017
Aktywny od 1998 roku, polski jednoosobowy projekt dowodzony przez Grimspirit'a, wydał swój już piąty album w połowie grudnia 2017 roku. Zanim jednak pewnej zimowej nocy narodził się EVILFEAST, przez dwa lata od 1996 roku horda funkcjonowała pod nazwą Darkfeast. Tego roku wybija równe dwadzieścia lat działalności pod obecna nazwą, a 'Ellegies of the Stellar Wind' to bardzo dobry sposób na podkreslenie swojej pozycji w podziemiu. Szczerze powiedziawszy, osobiście nie mogę sobie przypomnieć słabszych punktów w dyskografii Otwockiego projektu - każde pełne wydawnictwo, oba dema i jakże wspaniała Ep'ka 'Invoking the Ancient' to potężne punkty wydawnicze Grimspirit'a. Najnowszy album nie obiega od poprzednich majstersztyków, a zwolennicy Atmosferycznego Black Metalu mogą być gotowi na kolejną sutą ucztę.
Sześć utworów, które znalazły się na tym materiale trwa blisko siedemdziesiąt minut. Ci z was, którzy znają twórczość EVILFEAST zdążyli się już zapewne przyzwyczaić to takich obszernych czasowo aranżacji. Ponadto atmosfera wykreowana na albumie sprzyja takiej rozwiązłości czasowej, porywa słuchacza przenosząc go w krainę wiecznej zimy. Już od pierwszych dźwięków 'The Second Baptism... Shores in Fire and Ice' sącząca się powolnie muzyka zalega chłodem w moim pokoju i staję w obliczu majestatu potęgi Natury i omnipotencji prawdziwego Zła. Krajobrazy wykreowane przez Grimspirit'a uderzają w sedno, stają się namacalne i rzeczywiste. Surowe gitary, grające proste riffy tworząc tło dla wokali i klawiszy, a jednocześnie łącząc się w jedną całość. Urzekło mnie w tym albumie, że pomimo upływu czasu, EVILFEAST dalej robi to co robił, brnąc w coraz to bardziej mroźne klimaty zachwycająco połączone z pewną dozą melancholii. Ogrom różnych dźwięków na jakie jesteśmy wystawieni słuchając 'Elegies of the Stellar Wind' łechcze moje ego. Czemu? Bo może i skłaniam się bardziej ku tradycyjnemu surowemu graniu, ale bedąc postawionym w obliczu takiej potęgi nie można odmówić sobie emocji. Gitary przesterowane, gitary akustyczne, ogrom klawiszy, szczęk oręża, sample wiatrów, ognia, huczącej sowy i inne odgłosy natury - a nad wszystkim panuje przeraźliwy ziąb. W szczególności niesamowite są fragmenty gdy milknie 'metalowe' instrumentarium i słyszymy wyłącznie pasaże klawiszy. Pieprzona potęga! Z jednej strony mocno majestatyczne, okazałe a z drugiej z każdym pojawiającym się dźwiękiem czuję lodowate podmuchy wichru i skrzypienie śniegu pod butami. Tak jak w przypadku poprzednich materiałów, EVILFEAST brnie zarówno w bardzo szybkie blastujące partie, ale mamy też wolne / średnie partie. Jedyną nowością, której nie kojarzę z innych wydawnictw są czyste wokale, które jeszcze bardziej podkreślają bezmiar i podniosłość tej muzyki.
Te niecałe 70 minut mija bardzo szybko. Łapię się na tym, że wciskam ponownie przycisk 'play' na odtwarzaczu. Powoli za oknem pojawia się szaruga wstającego dnia. Z dużym żalem udaję się na odpoczynek przerywając chłodną ucztę. EVILFEAST jeszcze będzie grał odcinając mnie od pieprzonej rzeczywistości, a ja powoli zapadnę w sen. Zanim to jednak nastąpi, raz jeszcze wspomnę jak bardzo potężny to album. Absolutny mus!
Link do zespołu:
Link do wytwórni:
Lista utworów:
1.The Second Baptism... Shores in Fire and Ice
2.Winter Descent's Eve... I Become the Journey
3.Lunar Rites... Beholding the Towers of Barad-Dur
4.From the Northern Wallachian Forest... Tyranny Returns
5.Archaic Magic... A Cenotaph Below the Cursed Moon
6.Inclinata Resurgit... Rebirth of My Noble Dark Kingdom
Autor: W.