Nie spodziewałem się, że album wydany przez zespół z Peru, będzie brzmieć niczym ze szwedzkiej sceny Death Metalowej. Dodatkowo tak wplatający w swoje kompozycje fajny Death 'n' Roll. Zaskoczenie spore. Teraz słów kilka o historii zespołu. FERVENT HATE powstało w 2008 roku i panowie zadebiutowali pełniakiem. Owszem, zanim został wydany debiutancki album powstało w 2012 roku demo 'Asses to Asses... Fuck to Fuck', ale oficjalnie zostało wydane na taśmie szerszej publiczności dopiero w 2015 roku przez peruwiańską Odium Proclamations. Chłopaki gdzieś przed tym zespołem pogrywali, część gra do dziś w innych projektach, ale nic kompletnie znajomego. Przynajmniej, nie dla mnie.
Album składa się z dziesięciu utworów trwających czterdzieści minut. Można by rzec, że w sam raz. Zacznijmy od brzmienia, bo te jest w przypadku 'Tales of Hate, Lust and Chaos' bardzo mocną stroną. Jeśli Peruwiańczycy obrali sobie za cel poruszanie się właśnie w Death 'n' Rollowej stylistyce, to jak najbardziej trafili z wyborem tegoż. Jest charakterystyczny piach na gitarach, które brzmią dość surowo. Jednak owa surowość ginie w mocnym pulsie basu i żywiołowych partiach perkusji. Zresztą, skoro już mowa o gitarach, tutaj jest czego posłuchać. Oczywiście pod warunkiem, że lubicie takie granie. Riffy są solidnie nacechowane przebojowością, melodyjnym graniem. Jest to na tyle cwanie zaaranżowane, że muzyka nie traci swojej drapieżności i nadal miło chłosta po plecach. Pojawiające się w utworach solówki zadziwiły mnie swoim profesjonalizmem. I nie, nie mam tu na myśli gonitwy po gryfie i 'palcołomnych' patentów, absolutnie nie! Profesjonalnie zaaranżowane, świetnie wpasowane w klimat albumu i odpowiednio dobrane stylistycznie. W trakcie słuchanie albumu już któryś raz z rzędu łapię się na wychwytywaniu z pamięci poszczególnych utworów, rejestruję co nastąpi w utworze kolejne. To dobrze, świadczy o chwytliwości materiału, a przecież w tym gatunku muzycznym jest to ważne. Wspomniałem już o basie, a jego puls wywołał by trupa z prosektorium. Podkręcili panowie jego rolę, bo dynamika albumu zdaje się dość mocno zaakcentowana. Kolejna sprawa to praca perkusji. Wzorowe poruszanie w stylistyce, bo blastów praktycznie brak, a całokształt aranżu jest nastawiony na podkreślenie przebojowości / dynamiki. Na sam koniec wokale, bo growle Carlosa no naprawdę są dobre. Zdziera gardło fachowo, a barwa jego głosu mimo to jest nadal czytelna. Trochę w tym późniejszych wokali Petrova, ale jakby bardziej czystych. Fajnym zabiegiem są używane deklamacje, nadają zróżnicowania w odbiorze albumu. I to by było na tyle.
Peruwiański FERVENT HATE powstał nie w tym kraju co trzeba. Wydaje mi się, że gdyby pochodzili z europejskich ziem, co większe labele by toczyły mały bój by mieć ten zespół w swoich szeregach. Dobrze wyprodukowany, ciekawie brzmiący, a przede wszystkim sporo oferujący. Mimo, że nie należę do fanów tej stylistyki, przyznaję, że czas spędzony przy 'Tales...' nie był zdecydowanie czasem zmarnowanym. Olejcie kulawą okładkę, bo jak dla mnie jest bardzo biedna, skupcie się na muzyce i kupujcie ten album.
Lista utworów:
1.Evil Twins
2.Death Is Written by Itself
3.Ten Inches of Love
4.Last Night of Pleasure
5.Mrs. Piggy
6.Left Iron Fist
7.Confessions
8.The Possibility of All Possibilities
9.Rotten Crop
10.Disinfection Aid
Linki do zespołu:
Linki do wytwórni:
Autor: W.